Grzebiąc sobie we własnych wspomnieniach, przypominają mi się dość "ciekawe"sytuacje, mające czasem komiczny, czasem tragiczny skutek. Jedną z takich komicznych "przygód"będzie mój, oraz dwójki znajomych powrót z Danii, dokładniej z Bornholmu, ale pokolei. Wybraliśmy się spontanicznie na wakacje, rowerami, właśnie na ów wyżej wspomnianą wyspę. Wszystko piknie, dojechaliśmy/dopłynęliśmy, zaadoptowaliśmy się w nowym otoczeniu bardzo szybko, pozwiedzaliśmy, pośmialiśmy się, krótko pisząc wypoczęliśmy psychicznie. Przyszedł czas na powrót: godzina 6 rano pobudka, prysznic, śniadanie, pakowanie się i wsio, jedziemy do portu. Okazało się, że nasz prom został opóźniony z powodu kiepskich warunków atmosferycznych, także udaliśmy się do najbliższej knajpki, by przeczekać ów spóźnienie. Wybiła godzina 17, wpakowaliśmy się na prom, oczywiście jako jedni z ostatnich, już troszeczkę "zachwiani". Okazało się, że na promie (polskim, a jakże) brak oddzielnego luku bagażowego, więc wszyscy byli zmuszeni do "porzucenia"swoich bagaży, na głównym korytarzu. Gdy weszliśmy głębiej, nastąpiła następna niespodzianka, zabrakło miejsc, przez co jedynym, wolnym "siedziskiem"została ledwo stabilna ława, akurat mogąca w stanie pomieścić nas trójeczkę. Złej passy nie było końca. Po drodze dorwał nas sztorm, powodując istną kakafonię ludzkich pojękiwań, oraz stękań, z woreczkami u boku, na domiar złego, jeden ze znajomych dostał ataku biegunki i wymiotów jednocześnie, bujało, jak diabli, ALE, to jeszcze nie koniec. Do Kołobrzegu dobiliśmy w granicach godziny 23, zadowoleni, że wreszcie możemy wysiąść i rozprostować nogi odebraliśmy nasz bagaż, po czym zauważyłem, że moja karimata została pięknie podziurawiona, czy to przez kogoś, czy samoczynnie, podczas rejsu, miałem w nosie. Chciałem się napić czegoś i zapuścić przysłowiowego komara, przed porannym pociągiem do Opola. Oczywiście dobrnąć do żadnego, wolnego hoteliku nam się nie udało (był jeden, ale ceny, ło jezu!), tak więc skończyliśmy w całodobowej knajpie. Tam mieliśmy okazję ujrzeć dość nieprzyjemne traktowanie "kobiet lekkich obyczajów"(jaki by to zawód nie był, jakiś szacunek się kobiecie należy), po czym nasłuchaliśmy się dywagacji o polityce, w wykonaniu dresów, zajadających hamburgery i frytki, czego juz jeden ze znajomych nie mógł słuchać i skwitował to jakąś "inteligentną gatką", zbyt wysoko usytuowaną, jak na ich poziom, która osiągnęła zamierzony skutek: zamknęli się. Zegar wskazywał godzinę 3, bądź 4, zaczęliśmy, jak na zawołanie, przysypiać, przez co zostaliśmy poinformowani, że tu tak nie wolno, bo zaraz policja wparuje i narobi jakichś problemów właścicielce. Czym prędzej zatem wyszliśmy, by się niepospać i dowlekliśmy się, do kochanego dworca PKP. Wypatrzyliśmy wygodne ławeczki, usiedliśmy i stwierdziliśmy, że część z nas się kimnie, a jedna osoba pozostanie "na czatach", co oczywiście się nie sprawdziło. Zasnęliśmy wszyscy. Zbudzeni trąbieniem pociągu zauważyliśmy, że jedna z tych "bestii"zakołowała na nasz peron, okazało się, że jest to nasza, razem z doczepionymi wagonami od innego, więc gdy już zaczęto wpuszczać pasażerów, poszliśmy szukać "schronienia"rowerowego (oczywiście drzwi doń były zdewastowane, przez co można było się dostać tylko od wewnątrz). Przeciskając się na chama, dotarliśmy do upragnionego miejsca, powiesiliśmy i potraktowaliśmy nasze "harleje"zapięciem, po czym udaliśmy się do przedziału. Wreszcie pustka! Wreszcie można się drzemnąć. Planowane coś w okolicach 12 godzin totalne birbanctwo! Oczywiście byliśmy w błędzie. Pociąg wreszcie ruszył, my z zadowolonymi uśmieszkami uczciliśmy nasz powrót papieroskiem, po czym, na komendę każdy z nas się obrócił i zapadł w horrendalnie krótką drzemkę. Wyrwani ze snu po półgodzinie(?), pomogliśmy się ogarnąć pewnej studentce, porozmawialiśmy chwilę, po czym zasnęliśmy dalej. W pewnym momencie zapukała pewna mamuśka w średnim wieku, z pytaniem, czy znajdzie się miejsce. My spojrzeliśmy po sobie i odpowiadamy grzecznie tak, myśląc, że tylko ona chce wejść. Ku naszemu zdziwieniu i większemu rozdrażnieniu do przedziału władowała się cała rodzinka: owa mamuśka(gadatliwa, jak jasna cholera), ojczulek(swój chłop!), córka, gdzieś w wieku licealnym (którą jedynie od pomyłki z płcią brzydką dzieliły dwie półkóle, zarysowane na koszulce), oraz mały synek (istny szatan w ludzkiej skórze!). Pociąg ruszył. Od tamtego momentu zaczęła się największa katorga, jaką przeszedłem w podróży. Synek wiecznie się wiercił, wypijał i pochłaniał każdą rzecz, jaką mu podawano, oczywiście wszystkich o tym informując, w dodatku kopiąc co chwilę mnie, bądź kogoś "pod ręką", dziewczę, razem ze swoją rodzicielką nawijały BEZ PRZERWY (wiem, że w to ciężko uwierzyć, ale przez całą podróż jadaczka im się niezamykała). Zwieńczeniem tego wszystkiego były ich bilety, niemającego z naszym wagonem rowerowym nic wspólnego (nasze były droższe od tych z pozostałych przedziałów), do czego oczywiście konduktor się nie przyczepił. Największy jednak podziw wywarł na nas ojciec, siedząc cichutko przez cały czas, rzadko kiedy tylko coś dorzucając od siebie, z ironicznym uśmieszkiem, za co byliśmy mu dozgonnie wdzięczni. Ba! Nawet, gdy już totalnie wybici ze snu, zrezygnowani i wypaleniu z nerwów kolejnego papierosa, uprzyjemniliśmy sobie czas z nim, jak i ową studentką, która dosiadła się do nas z początku, dość luźną pogawędką. Czas się wlókł i wlókł, wreszcie jednak ujrzeliśmy znajome widoki i ku naszej uciesze, zobaczyliśmy, że dojeżdżamy do tak już stęsknionego domu. Kulturalnie się pożegnaliśmy, wyszliśmy z bagażami, przy odczepianiu rowerów, znajomy zaklnął siarczyście, gdyż jakieś barany (w końcu jesteśmy w polszcze!) obkleiły mu rower jakimiś naklejkami. Pal licho, udało się nam wreszcie postawić nogi, na kochanej, opolskiej ziemii(!) i gdy już mieliśmy wsiadać, odjeżdżać, na naszych bicyklach, zza pleców dobiegły nawoływania dwóch, jakże znienawidzonych głosów. Powoli odwróciliśmy się, z godnymi politowania minami, dostrzegliśmy w jednym z okien wystającą rękę tatuśka z uśmiechem, oraz symbolicznym kciukiem w górę, a zaraz obok mamusię, z córunią machających do nas zapamiętale. Ojczulkowi odwzajemniliśmy najszczerzej i najlepiej, jak potrafiliśmy, po czym z szyderczymi uśmieszkami wykonaliśmy dość obelżywe gesty, w kierunku dwóch niewiast. W tym momencie pociąg odjechał. Wróciliśmy do domów. Byliśmy zmęczeni. YAFUD«Poprzednia wpadkaNastępna wpadka »
CzarnaMamba | 82.145.208.* | 06 Lipca, 2012 23:38
Mój drogi pamiętniczku ...