Ech te dzieciaki... Powiedzą "bez jedzenia", to wyjdzie, że nieśmiertelny i nie umrze :D
To zupełnie jak ty, a jakoś ludzie cię tolerują
czyzby w doroslej populacji dominowal inny paradygmat?
mysle wlasnie gdzie twoja abberacja psychiczna moze sie przydac. potrzebne byloby takie miejsce na swiecie gdzie nie ma dzieci, ale jest praca do wykonania, do ktorej nikt nie garnie. hmmm. moze sprzatanie po katastrofie w czarnobylu i fukuszimie?
Nielubienie dzieci nie "przydaje się"w miejscu gdzie ich nie ma. Po prostu nie przeszkadza. Tak samo jak w moim zawodzie i wielu innych, które polegają na pracy z dorosłymi. Napisałam, że czuję się niekomfortowo rozmawiając z małymi dziećmi, więc po prostu tego nie robię. Nie krzywdzę nikogo i nie pozwalam krzywdzić siebie, unikając chamskich osób. Dlaczego traktujesz mnie jak kogoś gorszego od siebie? Czy masz jakiś powód?
dlaczego kogos gorszego? skad taka interpretacja? po prostu zastanawiam sie gdzie i jak mozna wykorzystac twoja niechec do dzieci. przyszla mi do glowy praca w radioaktywnym srodowisku, bo po pierwsze na pewno nie ma tam dzieci, a po drugie pierwszym efektem przerzucania napromieniowanych rzeczy bedzie bezplodnosc, ktora jednak ludziom ktorzy chca miec dzieci bardzo by przeszkadzala. ale to tylko propozycja. moze masz pomysl innej pracy, w ktorej twoja niechec bylaby atutem?
No nie, nie jak ja. Ja nie mogę znieść tylko idiotów bez ambicji, reszta mi pasuje. Jakby dorosła osoba powiedziała coś tak chamskiego i okrutnego, jak to dziecko, to też bym czuła do niej ogromną niechęć, proste chyba.
Ja akurat byłam niezwykle grzecznym dzieckiem i nie sprawiałam żadnych problemów, nawet w wieku nastoletnim. Nigdy nie mówiłam takich chamskich rzeczy nikomu, zresztą zawsze wolałam towarzystwo dorosłych, bo dzieci nie cierpiałam. Były głośne, głupie i zachowywały się jak zwierzęta, a ja zawsze chciałam wziąć jedną zabawkę, usiąść przy ostatnim stoliku w przedszkolu i bawić się w spokoju.
Moja mama myślała, że tak świetnie idzie jej wychowywanie, ale potem urodziła się moja siostra i wtedy przekonała się, że to nie wychowanie, tylko zestaw genów, które sobie wylosowałam. Mama mogła ze mną chodzić do koleżanek, cioć, itd, wszędzie mnie ze sobą zabierać i wszyscy dorośli byly zachwyceni, bo nigdy nie przeszkadzałam w rozmowie. Wystarczy że mama wzięła jedną moją ulubioną zabawkę i w każdym miejscu - bank, koleżanka, lekarz, cokowliek, siedziałam jak mysz pod miotłą i miętosiłam swoją zabawkę przez cały czas. Nie potrzebny był żaden telewizor, jak to teraz rodzice robią. Moi otwierali mi szufladę ze sztućcami, przysuwali do niej krzesełko, na którym siedziałam i mieli mnie z głowy na calutki dzień, bo przekładałam te sztućce godzinami. Mama nigdy nie musiała mnie kołysać w wózku i śmiała się, że inne sobie tak wychowały, a jak się urodziła moja siostra, to przestała się śmiać i zaczęła kołysać, jak wszyscy. Każdego dnia zostawałam sama w domu, bo wszyscy byli w pracy, a mama wychodziła załatwiać różne rzeczy i nigdy nie śmiałam wyjść z łóżeczka bez pozwolenia, nawet jak się obudziłam po swojej drzemce. Zawsze leżałam plackiem i czekałam, aż mama wróci z miasta i wejdzie do pokoju.
Do dzisiaj mi to zostało, mogę godzinami siedzieć bez ruchu albo np. przeczytać książkę 500 stron na jedno posiedzenie. Więc owszem, każdy kiedyś był dzieckiem, ale każdy był innym dzieckiem. Jakbym się odezwała do kogoś dorosłego w chamski sposób, to spotkałyby mnie takie konsekwencje w domu, że nigdy w życiu bym tego nie powtórzyła i wiedziałam o tym. Od najmłodszych lat wiedziałam co wolno mówić, a czego nie wolno.
Dziecko nie jest równe dziecku, każde jest inne, zupełnie jak dorośli ludzie. Muszą spotykać je dotkliwe konsekwencje za chamstwo już od najmłodszych lat, to szybko się nauczą.
Wiesz, co mnie bawi bardziej, niż YAFUD? To, że napisałam swoją opinie i dostałam milion minusów, a Ty się ze mną nie zgodziłać i napisałaś, że się mylę, bo to nie jest wina dziecka, a też dostałaś milion minusów. Czyż to nie jest zabawne?Edytowany: 2020:02:10 11:00:24
Rozwiń swoją myśl, bo nie do końca rozumiem. Dlaczego inny? Ja właśnie jestem za tym, żeby każdego traktować tak samo, niezależnie od wieku. Jak słyszę, że czternastoletni morderca czy trzynastoletni zwyrodnialec nie idzie siedzieć ze względu na wiek, to mnie szlag trafia. W populacji powinien panować taki sam wzorzec zachowań, niezależnie od wieku. Chamstwo powinno być tępione, zarówno u trzylatka, jak i trzydziestolatka. Jeśli tego dzieciaka nie spotkały surowe konsekwencje ze strony matki, to uzna że można było powiedzieć babci, że jest tłusta i następnym razem powie to nauczycielce oraz koleżance z klasy.
Ja też ich unikam za wszelką cenę. Jak słyszę ten kwik i wrzask, to już jestem chora, a to ich chamstwo mnie zwyczajnie poraża. One są kompletnie pozbawione empatii, potrafią całym stadem rzucać się na słabą jednostkę w klasie i ją gnębić w nieskończoność, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Nie wspomnę już o tym, że są tak bezczelne, że podskakuja dorosłym. Jeśli chodzi o dorosłych, to staram się unikać półgłówków i ameb umysłowych, wtedy w większości od razu odpada mi kontakt z chamami.
rozwijam: w doroslej populacji zachowanie glupie, nie rozumienie konsekwencji wlasnych zachowan oraz brak empatii jest norma. przyklad: ludzie wymagaja odszkodowan za problemy ktore sprowadzila na nie ich wlasna bezmyslnosc.
nawet uwaza sie za gleboko sluszne wyciaganie odszkodowan za wlasne bledy. na przyklad frankowicze - wiadomo ze branie kredytu w walucie w ktorej sie nie zarabia jest obarczone ogromnym ryzykiem, a jednak uznaje sie za sluszne ze frankowicze probuja nie splacac swoich kredytow, bo frank sie umocnil. przy okazji jest tu brak empatii, bo przeciez jesli frankowicze wywalcza swoja sprawe, to bezposrednim efektem beda drozsze kredyty, bo bank sie bedzie musial zabezpieczyc na przyszlosc.
Nie rozumiem Twojej logiki. Dlaczego w ogóle miałabym szukać pracy, w której niechęć do dzieci będzie atutem? Pracuję na uczelni, na moje wykłady przychodzą wyłącznie ludzie dorośli, którzy dzielą moje pasje i chcą mnie słuchać. To moje atuty - umiejętność przekazywania wiedzy oraz dokładność i dociekliwość w badaniach. Poza tym unikam także kontaktu z kotami, bo się ich boję. Czy powinnam żyć w izolacji i narażać swoje zdrowie, bo moja niechęć do kotów będzie wtedy "atutem"? A może jednak powinnam robić to, w czym jestem dobra, skoro nie ma to żadnego związku z kotami?
Tak, w dorosłej populacji takie zachowanie jest normą, ale spotyka się zazwyczaj z konsekwencjami. Ludzie, którzy zawinili temu, że np. spalił im się dom, nie dostają odszkodowania. Chciałabym, żeby to działało także w przypadku alpinistów, debili którzy biorą w góry dzieci albo idą w sandałkach, palantów łamiących kręgosłup po skoku na główkę, itp., no ale nie można mieć wszystkiego.
Moi rodzice są frankowiczami i uważam, że żadnym frankowiczom nie powinno się pomagać. Rodzice nie szukają pomocy, zresztą jej nie potrzebują, bo wzrost kredytu o 500 czy 1000 zł nie jest dla nas problemem. Jak ktoś dał się namówić na kredyt w obcej walucie, to powinien ponosić tego konsekwencje. Niezalenie od tego, co mówiły banki, małpa z połówką mózgu potrafiłaby zrozumieć, że NIE da się przewidzieć kursu waluty przez nastepnych 20 lat. To było ryzyko, rodzice je podjęli, a prawda jest taka, że nawet przy tak wysokim kursie franka szwajcarskiego kredyt się opłacał, bo kiedyś przez lata płacili mniej, niż by im wyszło w złotówkach. Zostało im 8 lat, nawet przy takim wysokim kursie powinno się to opłacić albo wyjdzie podobnie, jakby wzięli kredyt w złotówkach na początku. Ludzie to debile i biorą kredyt z ratami, które ich drenują i jak raty wzrosną, to nie mają się czym zes*ać. To jest czysta głupota. Uważam, że sądy nie powinny w ogóle przyjmować takich spraw. Kredyt w obcej walucie jest zawsze ryzykiem, jak ktoś chce ryzykować, to na swoją odpowiedzianość.Edytowany: 2020:02:10 12:08:13
Poza tym w Twoim komentarzu nie chodziło o znalezienie pracy, do której mam predyspozycje, bo jakim cudem niechęć do dzieci miałaby mi pomóc w ciężkiej pracy fizycznej? Sam na pewno widzisz, że to nielogiczne. Sądzę, że chciałeś mi pokazać, że miejsce takich jak ja jest z daleka od ludzi, ale zamaskowałeś to iluzją "troski"o moją karierę, żeby móc udawać, że nic złego nie miałeś na myśli.
mozesz sobie uwazac co tylko chcesz. jak lubisz dokonywac projekcji, to przeciez to twoja psychika i twoja sprawa. zwracam ci tylko uwage ze masz cechy ktore nie wystepuja powszechnie w populacji, wiec mozna by je utylitarnie wykorzystac. w jaki sposob niechec do dzieci byloby atutem, wyjasnilem juz dwa razy, wiec zakladam ze pisanie po raz trzeci byloby bez sensu. jesli nie zrozumialas do tej pory, to po prostu daj to jako proste cwiczenie dla swoich studentow.
no ale jak widzisz sady takie sprawy przyjumuja i wyrokuja na rzecz frankowiczow, czyli ze zachowanie glupie, bez zwazania na konsekwencje i bez empatii jest w doroslym spoleczenstwie traktowane jako norma i nawet nagradzane. ergo - paradygmat supremacji egoizmu i bezmyslnosci nad empatia i roztropnoscia dotyczy czlowieka w ciagu calego jego zycia, a nie wylacznie z okresie dzieciecym.
Spróbuję jeszcze raz, prościej. W ciężkiej pracy fizycznej ludzie używają siły mięśni, więc nie sprawdzi się w niej osoba słaba, nawet jeśli znienawidzi wszystkie dzieci świata, bo to nie ma żadnego związku. Niechęć do rozmów z małymi dziećmi nie będzie w tej pracy atutem, będzie zupełnie obojętna. Tak samo jak w mojej pracy i prawie wszystkich innych. Teraz rozumiesz?
to swietnie. jaki to ma zwiazek z tym co napisalem?
Według Ciebie powinnam pracować fizycznie przy odpadach radioaktywnych, bo uważam, że małe dzieci są niemiłe dla innych. Nadal nie widzisz związku mojego komentarza z Twoją opinią?
owszem, nie widze. jak wyjasnilem juz dwukrotnie (ale podobno do trzech razy sztuka) jest to jeden z zawodow w ktorym masz naturalna przewage, bo miejsce pracy gwarantuje brak kontaktu z dziecmi oraz nieplodnosc, bedaca choroba zawodowa, nie bedzie w twoim przypadku zadnym problemem. to sa te predyspozycje, o ktorych mowisz ze ich nie posiadasz. czy wyjasnienie po raz trzeci tego samego bylo juz wystarczajace?
natomiast co do pracy fizycznej, to zwracam ci uwage ze wymyslilismy juz maszyny i wiecej sily ponad wcisniecie przycisku nie bedzie ci potrzebne do obslugi koparki. ba! moze nawet uda ci sie wkrecic w role zarzadcy, wtedy mozesz nawet jezdzic na wozku inwalidzkim. albo ewidencjonowanie - papier i olowek powinien wystarczyc. potrafisz utrzymac papier i olowek oraz nakreslic kilka znakow graficznych, na przyklad liczb liczac jednoczesnie w glowie do powiedzmy stu?
Niechęć do dzieci (szczególnie małych) nie jest powszechna w populacji? Gościu, weź wyjdź ze swojej bańki.
I nie, to że ludzie nie lubią dzieci nie oznacza, że ich nie mają, więc statystyki urodzeń nie będą miały tu znaczenia. Jest na prawdę wiele historii, gdzie ludzie opowiadają o życiu gdzie rodzic lub rodzice nawet jawnie okazywali im niechęć. Jest masa kobiet, które udają dobre matki, by nie zniszczyć dziecku psychiki, bo się nie sprawdziło 'jak urodzisz to pokochasz". To, że ktoś nie lubi małych dzieci też nie przeszkadza by chcieć mieć własne, w końcu jesteś dziecko podrosnie. Są też ludzie, którzy nienawidzą wszystkich dzieci poza swoimi.
I serio, nielubienie dzieci jako atut w pracy przy rozwalonym reaktorze? A co ma piernik do wiatraka? XDD Nielubienie byłoby atutem w hospicjum dla dzieci, prędzej, bo może ich ból by aż tak nie niszczył psychiki. Albo jako grabarz dzieci... Gdyby tortury były legalne to jeszcze jako kat dzieci. A tak to to czy lubisz dzieci czy nie jest neutralne w każdym zawodzie, gdzie nie masz z nimi do czynienia, a nie "jest atutem".
W ogóle wiesz co oznacza słowo "atut"?
nie jest powszechna. nawet skrzywdzenie dziecka uniwersalnie w prawie wszystkich kulturach ludzkich uwaza sie za jedna z najpowazniejszych zbrodni. podobnie uniwersalnie uznaje sie ze dzieci, zwlaszcza w okresie niemowlecym, zasluguja na ochrone, nawet jesli lamia prawo. nie brzmi to jak oznaki szczegolnej niecheci.
natomiast nie rozumiem dlaczego wymagasz bym zakladal ze moja rozmowczyni jest niespelna rozumu wariatka? zakladam ze skoro nie lubi dzieci, to ich nie ma, inaczej musialbym uznac ze co innego mowi, a co innego robi, a wrecz nawet ze nie rozumie co robi i nie potrafi przewidywac konsekwencji swojego zachowania. nie wydaje mi sie by takie zalozenie bylo konieczne i nie rozumiem dlaczego wymagasz by takie robic.
natomiast co do propozycji pracy, to po raz drugi juz zachecam do podawania alternatyw, mi nic innego do glowy nie przyszlo. co ma piernik do wiatraka wyjasnilem juz TRZY razy. zamiast sie wiec powtarzac po raz kolejny, zachecam do zapoznania sie z trescia komentarzy do ktorych sie odnosisz. powodzenia.
Brak bezpośrednich kontaktów z małymi dziećmi gwarantuje mi WIĘKSZOŚĆ zawodów, więc szukasz problemu tam, gdzie go nie ma. Dzieci w wieku szkolnym wiedzą już, jak się zachować i jakie są konsekwencje ich czynów, a młodsze wychodzą z domu pod opieką rodziców.
I nadal nie mogę pojąć Twojego toku myślenia. Czy jeśli ktoś nie lubi dzieci, ale jest świetnym opiekunem osób starszych, chirurgiem, prawnikiem, maklerem giełdowym, nauczycielem, weterynarzem, pielęgniarką, szefem kuchni itp., powinnien rzucić wszystko i jechać do pracy przy odpadach radioaktywnych, bo tam - według Twoich słów - "będzie miał naturalną przewagę"? Przecież ci ludzie zdobyli już przewagę - dzięki edukacji. A wysyłanie do pracy fizycznej za granicą ludzi wykształconych za pieniądze podatników jest dość kontrowersyjne;) Poza tym nie każdy bezpłodny miałby predyspozycje do pracy w Czarnobylu, nie udawajmy, że to przyjemna praca, która nie wymaga poświęceń.
Niechęć do dzieci nie równa się przyzwoleniu na krzywdzenie ich. Po prostu nie chcesz spędzać czasu w ich towarzystwie, co nie znaczy, że życzysz im śmierci albo coś :p Ba, możesz nawet się zdenerwować, gdy usłyszysz, że ktoś skrzywdził takie dziecko. No chyba że masz zapędy totalitarne i uważasz, że coś Cię irytuje, to ma tego nie być w ogóle nigdzie. W tym kontekście niechęć do dzieci okazuje się już całkiem powszechna. Wprawdzie pewnie nie wypadało jej publicznie okazywać, ale takie choćby ulotki propagandowe przeciwko sufrażystkom straszyły mężczyzn, że „jak się baby dorwą do władzy, to wy będziecie musieli siedzieć przy tych drących japę śmierdziuchach” :) Wreszcie: brak sympatii do berbeci to też nie to samo, co niechęć do posiadania potomstwa. I tak, często zdarza się, że ktoś nie może znieść cudzych, ale za własne dałby się pokroić (co ma ewolucyjne uzasadnienie).
Argument z reaktorem jest trochę z czapy. Nie umiesz w optymalizację :) Mówiąc nieco matematycznym językiem: w przypadku pracy w takich warunkach niechęć do gówniaków może być co najwyżej dodatkowym ograniczeniem, które nie wlicza się jednak bezpośrednio do funkcji celu, którą będą ustalać raczej takie atuty jak kompetencje i kondycja fizyczna, ponieważ w przeciwieństwie do poziomu sympatii dla dzieciaczków to one wpływają bezpośrednio na jakość wykonanej pracy.
;) bit.ly/31EiL1w
Mroczny Kapelusznik już ci większosć wyjaśnił.
Dodam, że nie wiem skąd ty wziąłeś wniosek, że zakładam iż Jasmina ma dzieci. Chyba z tego samego miejsca, skąd wyciągasz inne wnioski - z tyłka.
nie, zdecydowana wiekszosc zawodow naraza cie na mozliwosc przebywania z dzieckiem, ktore przyprowadzi do pracy jakis rodzic. praca przy promieniowaniu natomiast GWARANTUJE ze nie bedziesz musoala spotykac i przebywac wsrod tych ochydnych stworow. wybacz, bylem przekonany ze to oczywiste.
natomiast jesli chcesz to mozemy sie bawic w redukcja. zatem, khem: a ja nie moge pojac, czego ty nie mozesz pojac.
wzialem go z twojego komenta #24
W punkt. Nie lubię towarzystwa małych dzieci, ale ani razu w tej rozmowie nie powiedziałam, że nie chcę mieć własnych. Co więcej - mam już córeczkę, którą kocham nad życie, mimo że jej nie urodziłam. Ale moja miłość do córki nie sprawiła, że nagle polubiłam zajmowanie się obcymi dziećmi, bo to tak nie działa.
mozna przeprowadzic rowniez rozumowanie odwrotne - mianowicie ze niechec do krzywdzenia dzieci wynika z tego ze generalnie wiekszosc ludzi nie ma nic przeciwko nim. wniosek ten moge umocnic wskazujac ze gdyby wiekszosc ludzi nienawidzila dzieci, to ludzki gatunek wykorzenilby ta ceche sposrod siebie lub wyginal. po prostu dlatego ze grupa lubiaca dzieci, bedzie miala tendencje do posiadania ich wiekszej ilosci, co w ciagu odpowiednio wielu pokolen sprawi ze stana sie grupa wiekszosciowa - ergo, wiekszosc ludzi lubi dzieci.
co do reaktora to oglaszam w takim razie po raz trzeci konkurs na propozycje takich zawodow, w ktorych nielubienie malych czlowiekow daje przewage. byc moze moj pomysl byl niedoskonaly, choc smiem twierdzic ze pasuje idealnie. wiedzac ze pracownicy i tak reprezentuja linie genetyczne ktore nie beda ulegaly przedluzeniu, czyli slepe uliczki, mozna bez wyrzutow sumienia wysylac ich do naprawde niebezpiecznej pracy. bo to jest oczywiste ze do zakrecenia zawora z brudna, napromieniowana woda lepiej wyznaczyc osobe bezdzietna (i nie planujaca dzieci) niz rodzica? czy o to tez bedziecie sie klocic? w koncu z punktu widzenia osob nienawidzacych dzieci, to ze banda bachorow bedzie osierocona to zaden argument, dobrze rozumiem?
Ale się rozpędziłeś. Kto nazywa dzieci "ochydnymi stworami"? (Celowy błąd ortograficzny?) Na pewno nie ja, więc to wyłącznie Twoje słowa. Chyba mylisz brak sympatii z nienawiścią. Nie lubię też ciętych kwiatów, ale to nie znaczy, że ich nienawidzę i dostaję szału na dziale z kwiatami w marketach. Po prostu ich nie kupuję;) Z dziećmi podobnie - nie lubię z nimi rozmawiać i bawić się z nimi, więc tego nie robię. Nie przeszkadza mi to wcale w codziennym funkcjonowaniu.
I wciąż podtrzymuję to, że w większości zawodów nie masz bezpośrednich kontaktów z dziećmi. Ekspedientka obsługuje rodzica, z dzieckiem nie musi rozmawiać wcale, tak samo jak pani w banku, taksówkarz, urzędnik, prawnik, architekt, mechanik itp. Mogą oni zagadywać dziecko, jeśli mają na to czas i ochotę, ale przecież nie muszą z nim wchodzić w żadne interakcje, jeśli nie chcą. Nawet jeśli dziecko zachowuje się niewłaściwie i wymaga interwencji, mogą po prostu zwrócić uwagę rodzicowi.
Pohamuj trochę emocje, bo jak na razie to przez Ciebie przemawia nienawiść. Ja mimo że nie lubię dzieci, zawsze traktuję je z szacunkiem i nie użyłabym wobec nich słów z Twojego komentarza.
Ooo, czyli jednak dzielisz ludzi na lepszych i gorszych, choć wcześniej się tego wypierałeś.
Bezdzietnych można posłać do pracy, przy której mogą stracić życie, bo dzieci nie będą po nich płakać. Ale bezdzietnych, którzy chcą mieć dzieci - już nie, mimo że oni też dzieci nie osierocą. Dlaczego? I dlaczego zauważasz tylko ból dzieci, a nie obchodzi Cię, co czują rodzice, mąż lub żona czy rodzeństwo osoby, która zginęła? Czy to oznacza, że nienawidzisz dorosłych i to dla Ciebie "żaden argument"?
I czy wysyłamy do reaktora tylko tych, którzy mogą mieć dzieci, ale nie chcą, czy również bezpłodnych, osoby duchowne, ludzi o odmiennej orientacji? Kogo posłałbyś na śmierć - jak twierdzisz - "bez wyrzutów sumienia"?
Czy umiesz ocenić, czy więcej warte jest życie wybitnego, ale bezdzietnego chirurga, czy może życie matki jednego dziecka? I czy tej matki jedynaka byłoby mniej szkoda niż matki trojaczków? A co ze mną? Jestem matką jednego dziecka, ale nie biologiczną. I mimo że obcych dzieci nie lubię, moją córeczkę kocham całym sercem. Czy moje życie jest warte więcej czy mniej niż życie osoby, która dopiero planuje mieć dzieci? Kto miałby o tym decydować?
Czy widzisz, jak niebezpieczne jest to, co piszesz? Przemawia przez Ciebie nienawiść, ochłoń.
Świadomość, że gdy pójdzie coś nie tak to zostanę wykopany do brudnej roboty nie nazwałbym przewagą. Przewaga to coś, co pozwala lub ułatwia osiągnąć zaplanowany cel, a nikt nie planuje okazji do wpisu na stronie jafud.
Po prostu zaproponowałeś gułag dla myślących inaczej i uzasadniłeś to wolą większości, wcale tej większości nie pytając o zdanie.
Z uwagi na ujemny przyrost naturalny w Polsce, na kontakt z dziećmi jest się "narażonym"coraz rzadziej, zresztą rodzice nie mają tendencji do podtykania swych pociech obcym pod nos, szczególnie ostatnio.
Chyba, że ktoś ma pecha i administracja walnie mu plac zabaw przed oknami domu. Jednak nawet w tym wypadku chodzi barziej o hałas, a nie o kąśliwe uwagi, jak w poście założycielskim.
bo dzieci sa kolejnym pokoleniem bez ktorego nie ma, uwaga, przetrwania ludzkosci. czy istnieje wazniejszy cel niz przetrwanie ludzkosci?
wymyslmy wiec inny zawod gdzie niechec do dzieci daje przewage. geezus, czlowiek strzelil przykladem ktory przyszedl mu do glowy i nagle wszystkim odp*erdala. jaki gulag? praca jak kazda inna. gdybym to jednak ja mial zatrudniac ludzi do sprzatania reaktora to bezdzietni mieliby znaczaca przewage.
moze w takim razie zakazne laboratorium? nikt do laboratorium nie wprowadzi dzieciaka, bo obowiazuja zasady czystosci. czlowiek kilkukrotnie nawoluje do kreatywnosci ale dostaje wylacznie krytyke. przykre. naprawde nikt nie byl w stanie wymyslic ANI JEDNEGO alternatywnego zawodu ktory faworyzowalby bezdzietnych i nienawidzacych dzieci? wstyd!
to zagadnienie optymalizacyjne. jaki zawod nalezy wybrac, bedac hejterem dzieci, by zminimalizowac swoja szanse na przebywanie w jednym iejscu i czasie z malym czlowiekiem? zacznijmy od czegos prostego. czy zawod przedszkolanki spelnia ten warunek?
(...)jaki gulag? praca jak kazda inna. gdybym to jednak ja mial zatrudniac ludzi do sprzatania reaktora to bezdzietni mieliby znaczaca przewage. (...)
Obawiam się, że nie byłoby tłoku w dniu rekrutacji.
W Fukushimie ponoć hasło dnia brzmiało: wysyłajcie tych, po których nikt nie będzie płakał. Miałym parę typów. I niekonieczne muszą to być zaraz politycy. "Bezpieczna i tania"
energia jądrowa ma w Polsce dosyć zwolenników i lobbystów. Niech się wykażą.
Ponoć w Japonii w proces rekrutacji włączyła się Jakuza. Dla tych, którzy się jej narazili, cieknący reaktor nie był najgorszą opcją.
Większość zakładów pracy nie toleruje na swoim terenie żadnych obcych, nawet dorosłych, o dzieciach nie wspominając.
(...)naprawde nikt nie byl w stanie wymyslic ANI JEDNEGO alternatywnego zawodu ktory faworyzowalby bezdzietnych i nienawidzacych dzieci? wstyd! (...)
Jedynym zawodem, który przychodzi mi do głowy, gdzie dystans do zjawiska "dziecko"może dać przewagę, to antyterrorysta w okolicy, gdzie terroryści werbują - czapką, papką lub siłą -
do służenia w ich szeregach. W sumie to nawet nie tyle przewaga, co warunek. Przetrwania.
(...)w okolicy, gdzie terroryści werbują - czapką, papką lub siłą - do służenia w ich szeregach (...)
Chodziło mi oczywiście o dzieci- żołnierzy.
(...)bo dzieci sa kolejnym pokoleniem bez ktorego nie ma, uwaga, przetrwania ludzkosci. czy istnieje wazniejszy cel niz przetrwanie ludzkosci? (...)
Ważniejszy (lub mniej ważny) dla kogo? Nie istnieje globalna strategia ludzkości, a jeśli istnieje, to wyłącznie jako wypadkowa indywidualnych rozstrzygnięć, w tym nie zawsze dobrowolnych.
(Pytanie nie było do mnie, ale zdarza się kujon, co się wyrywa.)
Aleś się uczepił. Widzę, że nie czytasz moich komentarzy, ale powtórzę raz jeszcze - nie mam problemu z przebywaniem z dziećmi w jednym pomieszczeniu, nie chcę się po prostu nimi zajmować, bo tego nie lubię. I nie muszę tego robić, bo od tego mają rodziców. Dlatego teoretycznie mogłabym wykonywać każdy zawód poza byciem opiekunką do dzieci czy animatorem zabaw.
Nie wiem też, dlaczego nazywasz mnie "hejterem dzieci", prawdopodobnie również dlatego, że nie czytasz moich odpowiedzi, mimo że się ich domagasz. Wielokrotnie pisałam, że nie mam powodów, żeby dzieci nienawidzić. W dodatku uważam, że dzieciom należy się taki sam szacunek jak dorosłym, bo to ważne dla prawidłowego rozwoju. Ale to, że nie czuję do nich nienawiści i życzę im dobrze, nie oznacza, że będę lubić rozmowy i zabawy z nimi. Wolę towarzystwo dorosłych, bo mają pewną ogładę, której dzieciom brakuje, a właśnie ta ogłada sprawia, że dobrze mi się z kimś rozmawia. I nie widzę w moich preferencjach niczego złego.
Ale co jest z Tobą? Wysyłanie ludzi na śmierć "bez wyrzutów sumienia"tylko dlatego, że nie zdecydowali się na dziecko? Nie przerażają Cię Twoje własne słowa? Właśnie w takim świecie chciałbyś żyć?
Gdyby wartość ludzi była oceniana po liczbie potomstwa, a ci najmniej warci byliby skazywani na ciężkie prace, które prowadzą do chorób lub śmierci, mielibyśmy przeludnienie, biedę, głód i regres cywilizacyjny. Brakowałoby lekarzy, architektów, naukowców itp., bo każdy, kto postawił w życiu na edukację i karierę, byłby wykluczany ze społeczeństwa jako najmniej przydatny. Oto Twój raj.
Jasmina, de Tomaso, nie warto. Szkoda czasu na klikanie w klawiaturę i dyskusję z tym gościem, bo dyskusja z nim jest jak gra w szachy z gołębiem...
(choć pewnie już to zauważyliście)
dla ludzkosci. puk, puk?
eee, przeciez zyje w takim swiecie. zasada nie narazania, w miare mozliwosci, ludzi dzieciatych przeciez istnieje i jest realizowana. istnieje w prawie koncepcja "jedynego zywiciela rodziny"czy czlowiekowi ktory posiada potomstwo nie mozna wydac polecenia sluzbowego by wyjechal na dluzej lub krocej. nawet malzenstwo ma bonusy finansowe tylko i wylacznie dlatego ze moga miec potomstwo.
z przerazeniem czytam ze masz tak nieempatyczna i niewrazliwwa osobowosc ze perspektywa osierocenia dzieci nie robi na tobie zadnego wrazenia i ty bys wysylala na smierc bez patrzenia na skutki familijne. przerazajace.
pozwol im samym podjac decyzje, zawsze sie tak wcinasz czy tylko jak cie wszyscy ignoruja?
ale przeciez bedac zabojca dzieci bylbys zmuszony do kontaktu z dziecmi praktycznie codziennie, wiec nasza antypatia aktywowalaaby sie codziennie.
Zakłady produkcyjne, ośrodki badawcze, uczelnie wyższe - to pierwsze z brzegu przykłady. Nie zapominajmy przy tym, że nielubienie dzieci to nie jest jedyne (i nie najważniejsze) kryterium, jakim rozsądny człowiek kieruje się przy wyborze pracy. Większość ludzi mimo wszystko ponad osobiste sympatie i antypatie postawi własne bezpieczeństwo. Idąc natomiast Twoją logiką, moglibyśmy polecić człowiekowi narzekającemu na zimno, żeby wskoczył do pieca.
Poza tym, zwróć uwagę, że model, który teraz proponujesz, różni się od tego pierwszego (cele pracodawcy rzadko kiedy pokrywają się z celami pracownika).
Inna sprawa: szukasz zawodu, w którym niechęć do dzieci da jakieś dodatkowe korzyści: dlaczego w ogóle zakładasz, że taki zawód w ogóle powinien istnieć? Nie każdą lukę rozsądnie jest wypełniać (chyba że mam zarzucić czymś nielegalnym albo nieetycznym).
nie widze jak w dowolnym zakladzie produkcyjnym, osrodku badawczym czy uczelni wyzszej epilepsje na widok dziecka mialyby dac przewage. a przeciez zawsze w okresie ferii ktos przyprowadzi dziecko do pracy "bo nie ma z kim zostawic". w biznesie reaktorowym byl jednak ten bonus ze choroba zawodowa (bezplodnosc) byla bez znaczenia dla naszego teoretycznego zlosnika ds. dzieci, wiec mozna bylo pobierac bonusy z nia zwiazane nie cierpiac zadnych niedogodnosci. czy istnieje jakis analog w twoich propozycjach? dodatkowo wiemy ze hejterka dzieci (cytuje #5) "Staram się ich unikać", co by sprawialo ze bedzie unikac miejsca pracy.
przechodzac dalej - nie widze roznicy w modelach, od poczatku mowie (do znudzenia) to samo.
co do ostatniego akapitu to czy mam uznac ze twoja odpowiedz to "zbior pusty", czy ze jednak "Zakłady produkcyjne, ośrodki badawcze, uczelnie wyższe". te zbiory nie sa tozsame.
Wszystkie Twoje argumenty wynikają z niezrozumienia matematyki. Pozwól, że powtórzę Twoje pytanie: "jaki zawod nalezy wybrac, bedac hejterem dzieci, by zminimalizowac swoja szanse na przebywanie w jednym iejscu i czasie z malym czlowiekiem (sic)". To *nie jest* tożsame z "w jakim zawodzie nielubienie dzieci daje dodatkową przewagę". Przy pewnych założeniach można je rozpatrywać w relacji prymalno-dualnej, ale relacja ta *nie jest* równoważna z tożsamością. Polecam jakiś podręcznik do optymalizacji liniowej (na tym poziomie wystarczy), bo widać, że pojęcia o tym nie masz w ogóle.
Nawiasem mówiąc: jeśli dowalisz się przy reaktorze aż do tego stopnia, że nie możesz mieć dzieci, to inne powiązane problemy zdrowotne raczej nie wynagrodzą Ci "korzyści"z ewentualnej renty czy bonusu :) Prędzej zafundujesz sobie rychły nowotwór niż niezdolność do rozmnażania.
nie jest to prawda, plodnosc odchodzi jako pierwsza.
natomiast masz racje ze zagadnienie minimalizacji wspolnego przebywania z dziecmi oraz posiadania przewagi z racji nieobecnosci tychze dzieci nie jest tozsama. ale jest powiazana. jednakze fakt ze zaleznosc bedzie raczej odwrotna, tzn jesli staram sie unikac dzieci (#5), to praca w miejscu gdzie dzieci moga sie w kazdej chwili pojawic bedzie dla mnie trudniejsza niz praca w miejscu gdzie istnieje gwarancja braku dzieci, czyli bede mial minusa za pracowanie w miejscu potencjalnego wystepowania malych czlowiekow. to moja wina ze tak sformulowalem problem, choc mialem na mysli taka optymalizacje ktora w maksymalny sposob wykorzysta niechec do dzieci u pracownika.
skupmy sie wiec na twoich przykladach i moim warunku. w jaki sposob osiagasz minimum dzieci w zakladach produkcyjnych, uczelniach wyzszych i osrodkach badawczych? bez dodatkowych warunkow te miejsca maja podobna szanse wygenerowac smarkaczy jak kazde inne.
(...)ale przeciez bedac zabojca dzieci bylbys zmuszony do kontaktu z dziecmi praktycznie codziennie, wiec nasza antypatia aktywowalaaby sie codziennie. (...)
Wskazałem przykład czynności, gdzie dystans do dzieci nie byłby przeszkodą w wykonywanej pracy, nie myślałem o terapii.
Antyterrorysta, który miałby opory przed pociągnięciem za spust tylko dlatego, że mierzący do niego osobnik ledwie może unieść kałacha, błyskawicznie stałby się byłym antyterrorystą.
Przykład może cokolwiek wydumany, ale w wielu miejscach świata
dramatcznie realny. Kiedyś i u nas - w Powstaniu Warszawskim.
Roztrząsanie takich scenariuszy w tym miejscu, to redukcja do absurdu. Faktem jest, że społeczeństwa rozwinięte odchodzą od obyczajowości plemiennej, gdzie wszystkie dzieci są nasze. Osobniki, które za swój obowiązek poczytują przymus rzucania się z pieszczotami na każde obce dziecko na horyzoncie odchodzą do historii. Taka manifestacja nadopiekuńczości to uciążliwość i dla rodziców, i dla dziecka. Nie ma potrzeby robienia dramatu.
Ad 1) Czy ja wiem? Raczej to chyba kwestia rozłożenia dawki w czasie i skierowania jej na konkretne narządy. Na chłopski rozum, niewielkie uszkodzenia DNA wywołane przyjęciem radioaktywnych cząstek przez całe ciało albo drogą wziewną nie muszą pozabijać plemników albo zniszczyć komórek jajowych, ale w odpowiedniej przestrzeni czasowej zwiększają ryzyko nowotworów. Ale jak masz jakieś linki do konkretnych porównań, chętnie poczytam.
Bez dodatkowych warunków, to nawet przy tym nieszczęsnym reaktorze dzieci znajdziesz :) Dla mnie zakaz wpuszczania dzieci jest normalnym warunkiem w każdym zakładzie produkcyjnym i ośrodku badawczym niebędącym januszexem. Z uczelniami może być ciężej, choć z doświadczenia powiem, że na mojej dziecko widziałam całe dwa razy w ciągu trzech lat.
na pewno jest duzo na scholarze ale jafud nie chce puscic linka z jakiegos powodu. w kazdym razie wklepujemy "radioactive fertility"w scholar.google.com. ale przyznam ze nie przeszukiwalem, bo jest to dla mnie wiedza ogolna. pewnie wynika to stad ze komorki sluzace do rozrodu sa bardzo szybko wymienna (a wiec rosna szybko i sa bardziej podatne na zmiany wynikajace z interferencji radioaktywnych czastek), duzo szybciej niz wymieniaja sie nam komorki organizmu. w kazdym razie tak wlasnie jest - plodnosc pada pierwsza. dawki promieniowania z ktorych organizm sie wykaraska, nie przechodzac w stadium choroby popromiennej, sa wystarczajace do trwalej sterylizacji.
przechodzac do dzieci w miejscu pracy, to ja pracuje teoretycznie w chronionej, bezpiecznej strefie (secure area), a dzieciory z rodzicami pojawiaja sie regularnie :-), mimo ze teoretycznie nie powinno ich byc. po prostu nie ma z kim zostawic, wiec sa zabierane do pracy, a nikt nie jest tak zlosliwy by z tego powodu robic problem. co pewnie wynika z tego ze dla miazdzacej wiekszosci ludzi przebywanie z malym czlowiekiem w jednym pomieszczeniu nie stanowi problemu. na szczescie nie trafila sie nam zadna hejterka dzieci.
Kiedy ja nie mówię o chorobie popromiennej, tylko o zwyczajnych skutkach stochastycznych jak nowotwory :P Trochę się nie zrozumieliśmy. Tak czy siak, ciężko szukać czegoś o wpływie promieniowania w miejscu pracy na płodność, bo większość artykułów analizuje wpływ zbombardowania brzucha cząsteczkami podczas radioterapii, czyli krótkotrwałą punktową ekspozycję. Trochę ciężkie do porównania z przeciągniętym w czasie przebywaniu w toksycznym środowisku. Jedną z niewielu sensownych znalezionych prac była analiza chorób genetycznych u dzieci osób dotkniętych skutkami Hiroshimy i Nagasaki - jak widać, takie dzieci są i ponoć nawet mają się całkiem dobrze :) Ale w tym artykule nie było za wiele o raku u samych ofiar. Abstract innego papieru mówi z kolei:
"This study was planned to investigate the potential fertility in terms of semen quality of eight men 3 1/2 years after they had been exposed accidentally to ionizing radiation of nuclear origin. It had been established that at least five of these individuals received sufficient total-body radiation (236 to 365 rads) to produce symptoms of acute radiation syndrome and that at least five had been found to be virtually sterile within four months after the accident. As determined at intervals by semen quality, a virtually sterile state was maintained for at least 21 months. Disturbances in morphology of the few spermatozoa present in the ejaculate were observed during this time. A reasonable to good level of potential fertility was attained at 41 months after exposure."
(niestety nie mam dostępu do pełnej wersji, ale jak widać, z niepłodności wywołanej nawet silnym promieniowaniem idzie się wyleczyć)
Ze strony hamerykańskiej OSHA wygrzebałam z kolei to:
"Scientific studies have shown significant associations between cancer and radiation dose levels of about 10 rem (0.1 Sv) or greater, with the cancer risk increasing as the radiation dose increases. For low-level radiation exposure (i.e., whole body doses less than about 10 rem (0.1 Sv)), statistical limitations in studies have made cancer risk assessment more difficult.
In 2006, for the Biological Effects of Ionizing Radiation (BEIR) VII report, the National Research Council’s Committee to Assess Health Risks from Exposure to Low Levels of Ionizing Radiation reviewed the available data and concluded that the cancer risk would continue linearly at low doses. This conclusion assumes that there is likely no safe dose level (i.e., threshold), and that even low radiation doses have the potential to cause a small increase in cancer risk.
(...)
Other deterministic effects at lower radiation doses include:
(...)
Temporary sterility at doses at or above 15 rad (0.15 Gy) to the testes in a brief single exposure."
Tak czy siak, porównywanie efektów deterministycznych ze stochastycznymi to trochę takie machanie rękami. No i trzeba by się jeszcze pałować z tym, jak w przypadku narażonych na promieniowanie tkanek przeliczać Greye i Sievierty.
okej, uznaje ze moja wiedza byla niekompletna, choc nie widze tutaj wprost zaprzeczenia za plodnosc pada jako pierwsza. ale niech bedzie. jesli tak faktycznie jest, to przewaga zaciecie bezdzietnych przy reaktorach nieco spada i na pierwsze miejsce wracaja dziadki.
jaki w takim razie moze byc bonus za bycie dzieciofobem? jakas korzysc musi byc, bo przeciez ludzie by nie bywali nimi zupelnie bezinsteresownie.
Tutaj potwierdzasz moje porównanie do gołębia. Jakie ignorują jak sam mi odpisywałeś?
Pokazałeś teraz pięknie jak nie potrafisz czytać i wyciągasz wnioski z tyłka.
Skończ lepiej i przestań się ośmieszać.
czy mam rozumiec ze odrzucajac opcje z ignorowaniem wskazujesz ze wcinasz sie zawsze?
to publiczne forum, tu nie ma co się "wcinać";)
Może trochę nie dogadaliśmy się też jeśli chodzi o to, co konkretnie oznacza "pada jako pierwsza". Mi cały czas chodzi o dawkę promieniowania przyjętą w warunkach pracy przy takim reaktorze (względnie słabe promieniowanie absorbowane "z powietrza"przez dłuższy czas) - w takim wypadku na dwoje babka wróżyła, bo sporo zależy na przykład od tego, jaki strój ochronny nosisz, albo jak szybko poszczególne tkanki wchłaniają promieniowanie (to akurat można sprawdzić, ale mi się nie chce :P). Jeśli natomiast "pada jako pierwsza"rozumiemy jako "wcześniej w czasie", to faktycznie płodność ucierpi z dużym prawdopodobieństwem prędzej, gdyż mutacje genowe dają o sobie znać zwykle dopiero w późniejszych latach. Niemniej jako osoba w wieku dopiero wchodzącym na rynek pracy bardziej interesowałabym się zarówno krótko- jak i długofalowymi skutkami pracy w szkodliwym środowisku, niż tylko tymi pierwszymi.
Na chłopski rozum bonusem za bycie dzieciofobem może być oszczędność energii - lenistwo jest wszak wpisane w nasze geny - a takie dzieciaki akurat potrafią sporo tej energii pochłonąć. Jeśli za to ktoś nie cierpi cudzych dzieci, a swoje kocha, można to tłumaczyć niechęcią do marnowania zasobów środowiska na utrzymywanie osobników spoza swojej puli genowej. Wreszcie zastanowiłabym się też, czy niechęć do dzieci nie jest jedną z cech, które wprawdzie nie dają dodatkowych profitów, ale w naszym środowisku mają szansę być przekazywane dalej - w końcu ludzkość przez większość swego istnienia żyła w warunkach, gdzie dostęp do antykoncepcji był znikomy (a przecież sto.sunek do dzieci nie musi być taki sam jak sto.sunek do, ehm, sto.sunku), a społeczeństwo mogło wziąć na siebie kolektywny obowiązek wychowania dziecka porzuconego przez niechętnych mu rodziców (z tego co wiem, we wspólnotach plemiennych dzieci często wychowywano zbiorowo). Więc nieprzydatne ewolucyjnie cechy nie wyginęły i miały szanse zostać przekazane dalej...
Myślę, że też niechęć do dzieci jest uwarunkowana właśnie przez ewolucję - "natura"zdaje sobie sprawę z tego, że ziemia jest przeludniona. Bezmyślne rozważanie nie doprowadzi do przetrwania gatunku, a wręcz przeciwnie - nadmiar ludności w stosunku do zasobów (chociażby jedzenia) doprowadzi do masowego wymierania przez głód, choroby, etc. Gdy nastąpi przeludnienie skończą się dobre czasy na rozmnażanie i wychowanie.
Rosnąca niechęć do dzieci, h0mosek.sualizm, asek.sualizm itp. są ewolucyjnie uzasadnione. Nie będzie przekazywania genów w momencie światowego kryzysu i klęsk wywołanych przez przeludnienie.
(Ciebie też śmieszy jak cerebrumpalm próbuje udowodnić, że tylko pracując w Czarnobylu nie spotykasz dzieci w pracy? Przecież żadna szanująca się fabryka nie wypuści na swój teren dzieci. Jajco ich będzie obchodzić, że ktoś nie ma z kim dziecka zostawić w obliczu kar i konsekwencji jakie mogą mieć z tytułu tego, że dziecko przebywa na terenie produkcyjnym. Nie daj bóg coś się dziecku stanie, a firma beknie porządnie. Tak samo każde szanujące się laboratorium (niekoniecznie epidemiologiczne), place budowy, piekarnie, warsztaty spawalnicze, etc. Wprowadzenie dziecka na teren zakładu to pogwalcenie zasad BHP, a w miejscach gdzie mamy do czynienia z jedzeniem jeszcze sanepid będzie miał pole do popisu.
Wszelkie szanujace się biura rachunkowe, IT, etc. też nie wpuszczą dzieci, bo te by przeszkadzały. Nie mówiąc o tym, że duże firmy mają nawet własne żłobki i przedszkola (albo umowy z prywatnymi), więc żaden rodzic nie będzie miał pretekstu by dziecko przyprowadzić do pracy)
((Nie ma to jak nakładać cenzurę na słowo hom0se.ksualizm, albo nawet h0mo sapiens... TRAGEDIA))
Mimo wszystko nie nadawałabym celowości ewolucji: to względnie prosty proces oparty o losowe mutacje i przeżywalność tychże. Jeśli jakaś cecha pojawi się losowo, ale nie będzie miała wpływu na możliwość przekazania genów dalej, to raczej nie zniknie z puli genowej gatunku, a wręcz może się w niej upowszechnić. Ma to swoje dobre i złe strony, bo na przykład takie choroby ujawniające się dopiero w wieku średnim, kiedy człowiek zdążył już napłodzić trochę dzieci, są w ten sposób bezproblemowo przenoszone na młodsze pokolenia.
Byłabym skłonna uwierzyć, że wszystkie te zjawiska sprawiające, że człowiek z własnej woli się nie rozmnoży, to jakiś mechanizm ograniczający dzietność w momencie gdy brakuje zasobów - gdyby nie to, że właśnie to opływające w dostatki społeczeństwo ma mało dzieci, a tam, gdzie bieda aż piszczy, dzietność jest całkiem spora. Z drugiej strony, wszelkiej maści -se.ksualizmy (nie licząc hetero) istniały w społeczeństwie od zawsze, ale wcześniej ludzie
1) bardziej się z tym ukrywali,
2) nie mieli mass mediów, które robią najwyższej rangi news z tego, że ten pan umawia się z panem, ta pani umawia się z panią, a tamtej pani w ogóle jakoś tak nikt nie kręci.
Co do komentarza w nawiasie: kilka postów wyżej ustosunkowałam się do tego słowami "Dla mnie zakaz wpuszczania dzieci jest normalnym warunkiem w każdym zakładzie produkcyjnym i ośrodku badawczym niebędącym januszexem":P
Co do drugiego komentarza w nawiasie: mnie bawi, że taki se.ks muszę cenzurować, ale cycki już gładko przepuszcza :D
(...) Byłabym skłonna uwierzyć, że wszystkie te zjawiska sprawiające, że człowiek z własnej woli się nie rozmnoży, to jakiś mechanizm ograniczający dzietność w momencie gdy brakuje zasobów - gdyby nie to, że właśnie to opływające w dostatki społeczeństwo ma mało dzieci, a tam, gdzie bieda aż piszczy, dzietność jest całkiem spora. (...)
Taki mechanizm istnieje - dana społeczność umiera z głodu, updają lokalne, nawet nieźle rozwinięte cywilizacje, mamy na to przykłady w historii. Teraz czas na cywilizację globalną.
/W 1880 r. Otto von Bismarck jako pierwszy wprowadził znany nam państwowy system emerytalny, zgodnie z którym państwo miało gwarantować emeryturę wszystkim pracującym, którzy ukończyli 70 rok życia. Pieniądze na ten cel pochodziły ze składek potrącanych z pensji pracowników. Miało to zapewnić utrzymanie osobom w okresie starości./ (Forbes)
Dzieci przestały być inwestycją na przyszłość i zabezpieczeniem na starość. Stały się raczej skarbonką bez dna.
Coś, jak konie - sto lat temu ich pogłowie w Polsce było gigantyczne. Służyły jako środek produkcji, inwestycja przynosząca dochód. Dziś, z małymi wyjątkami, to rzadki towar luksusowy, służący do rekreacji.
Metody kontroli populacji są stare, jak ludzkość, choć niechętnie się o tym mówi. Na etapie gospodarki zbieracko- łowieckiej grupy koczownicze stać było tylko na tak liczne potomstwo, jakie dało się unieść w drodze. Czekanie latami, aż dzieci zaczną same chodzić, oznaczałby śmierć głodową grupy.
Nawet w nowożytnych, "osiadłych"czasach bywało różnie.
"Fabrykantki aniołków"nie oznaczały pierwotnie babek spędzających niechciane ciąże. Zajmowały się dziećmi jak najbardziej urodzonymi, i, co najważniejsze, ochrzczonymi.
Bez chrztu, jakiżby był z niego aniołek?
Fajnie, ale jaki związek ma istnienie wymienionego przez Ciebie mechanizmu z niższą skłonnością do rozmnażania się mieszkańców państw opływających w dostatek? Przecież śmierć głodowa nam (póki co) nie grozi.
Nie umiem znaleźć tego eksperymentu (pewnie źle szukam), ale trafiłam kiedyś na eksperyment na szczurach w utopii. Właśnie w takich warunkach, gdzie nie trzeba było walczyć o przetrwanie, szczury przestały być zainteresowane prokreacją i zachowania nie-heterose.ksualne wzrosły w siłę. Samce przestały dowodzić stadem, bo samice zaczęły się rwac do tego i traktowaly samców gorzej... czy nie mamy podobnej sytuacji obecnie? Jest masa ludzkich samic, które, pod płaszczykiem feminizmu, próbują udowodnić, że samce są gorsze.
To tak pół-żartem. Mogę coś mieszać... więc wracam do szukania
Edit: nic dziwnego, że nie mogłam znaleźć, bo to były myszy, nie szczury... nazywa się to Eksperymentem Calhoun'a. Chyba, że jednak widziałam lata temu coś podobnego, a nie dokładnie ten jeden eksperyment i stąd rozbieżności...Edytowany: 2020:02:12 13:55:56
Chodzi o mysią utopię, znam :) Eksperyment został przeprowadzony zarówno na myszach, jak i szczurach (może stąd Twoje wątpliwości co do gatunku) i jest chyba ulubioną historią zwiastunów końca naszej cywilizacji :) I tak, najpierw myszom odbiło, gryzły się o nic i zjadały własne potomstwo, ale potem zwyczajnie stały się osowiałe i aspołeczne - i to właśnie doprowadziło do upadku populacji, bo nie chciały się nawet zadawać z innymi osobnikami.
Z tego co wiem, sam Calhoun stwierdził, że to kwestia rozleniwienia myszy - gdy dawał im jakieś kreatywne zadania do wykonania, zamiast podawać wszystko na tacy, zaobserwował, że angażujące się w nie osobniki w dalszym ciągu były skłonne do rozrodu. Wniosek może być taki, że nuda i brak wyzwań prowadzą do apatii i aspołeczności, ale czy w naszym społeczeństwie można narzekać na brak wyzwań? Tego nie wiem, ja osobiście nie skarżę się :) Widziałam gdzieś komentarz, że najbliższe mysiej utopii zachowania można zaobserwować w więzieniach, gdzie ludziom zapewnia się znośne warunki bytowania, ale nic angażującego do podjęcia jakiejkolwiek umysłowej aktywności - niemniej więźniowie to dość wąska i nieco... patologiczna grupa badawcza. Czas pokaże, czy nasz świat stanie się taką utopią - póki co jako ludzkość mamy całkiem sporo problemów do rozwiązania.
Drożdże (np. piwne) żywią się cukrem i produkują alkohol. Rozmnażają się do czasu, aż zużyją cały cukier, lub stężenie alkoholu wzrośnie do wartości zabójczych dla danego gatunku drożdży. One nie potrafią inaczej, człowiek tak.
Wraz z postępem cywilizacji pojawiają się okoliczności sprzyjające indywidualnym roztrzygnięciom, maleje presja rodziny, społeczności, wspólnoty religijnej, człowiek zaczyna kalkulować. W sukurs przychodzi technologia (skuteczne środki antykoncepcyjne), a demontaż patriarchalnej struktury społecznej zmusza do większej odpowiedzialności za swoje decyzje. Instynkt rodzicielski niegdyś nie miał konkurencji, teraz ma.
Fakt, wpienia mnie to niesamowicie, bo oczywiście my wszyscy za to zapłacimy. Banki sobie odbiją to wszystko na klientach. Chore prawo, ale ogólnie polskie prawo jest chore, chroni przestępców i idiotów, a karze ofiary. Jak 17-letni syn zabił ojca, który całe życie znęcał się nad nim i jego matką, to syn poszedł siedzieć. Jak kobieta zabije potwora, który się nad nią pastwi, bo nikt jej nie chce pomóc, policja rozkłada ręce i sądy też, to ona idzie do więzienia. Jak jeden koleś spuścił manto ścierwu, które zaatakowało osobę na wózku inwalidzkim, to też został uznany za winnego napaści, tak samo zresztą jak taksówkarz, który wbił chyba śrubokręt czy co to tam było bydlęciu, które go napadło w jego własnym samochodzie. Chory kraj, w którym zwyrodnialec, gwałcący i zabijający 3-latka odwołuje się od wyroku i dostaje 15 lat, a to i tak sporo, jak na nasze wyroki. Nie licz na sprawiedliwość w Polsce, tu nie ma czagoś takiego. Patola dostaje po 500 zł na każde z kupy dzieci, które z tych pieniędzy nic nie mają, zamiast odjąć ludziom 500 zł miesięcznie z płaconych podatków.
A wyroki na korzyść frankowiczów doprowadzają mnie do szału. Debili trzeba niszczyć, a nie im pomagać. Kredyty są dla bogatych ludzi, nie dla biedoty. Nigdy nie wolno brać kredytu, którego rata wynosi tyle, że starcza ci na styk, żeby ją opłacić, bo potem się okazuje, że w pewnym momencie musisz płacić 2300 zł raty, zamiast 1800 zł i nie masz z czego. Sądy powinny olać takie pozwy, banki niech zabierają domy kretynom i już.
Tak jak napisałam, w dorosłym życiu niestety nie zawsze ponosi się konsekwencje swojej głupoty i egozimu oraz braku empatii, ale sam widzisz, że ganisz taką postawę, natomiast w stosunku do dzieci większość ludzi nie ma już problemu. A ja mam, bo nie interesuje mnie wiek danego osobnika, trzeba od najmłodszych lat uczyć, że czyny mają konsekwencje, a chamstwo będzie ukarane.
Według mnie przetrwanie ludzkości nie ma żadnego sensu. Jakie to ma znaczenie dla wszechświata, że jakąś małą planetkę będzie zamieszkiwać ten konkretny gatunek? Wszystko jest pozbawione sensu, tym bardziej, że każdy kiedyś umrze. Jaki jest sens rodzić się, żeby umrzeć?
Najczęściej komentowane teksty | |
---|---|
Ostatnie 7 dni | |
Ostatnie 30 dni | |
Ogólnie |
RQSW | 188.146.51.* | 09 Lutego, 2020 17:18
To zupełnie jak ty, a jakoś ludzie cię tolerują